Znów książka dla większych i czemu wypłakałam przy niej oczy

Czasem idąc do biblioteki z synkami zdarza się, że urzeka mnie książka, której jeszcze nie mogę z nimi przeczytać, bo są za mali. Wypożyczam ją więc sama dla siebie. Tak było chociażby w przypadku Rutki, i tak było również tym razem- dlatego właśnie książka "Mój dziadek był drzewem czereśniowym" znalazła się u nas w domu.
Już kilka razy wspominałam, że odkąd zostałam mamą, nie czytam i nie oglądam niczego co związane byłoby ze śmiercią, chorobą, cierpieniem- przede wszystkim dzieci, ale nie tylko- raczej nie dotykam niczego co związane byłoby z potrzebą wyjścia ze swojej strefy komfortu. Nie lubię sobie przypominać, płakać, dołować się.
Jednak dla tej książki zrobiłam wyjątek. Dlaczego?
Przede wszystkim piękny tytuł i piękna okładka zachęciły mnie do tego, by ją otworzyć. W środku nie ma żadnych ilustracji, za to czcionka jest bardzo duża i książkę czyta się błyskawicznie. Jest napisana tak swobodnie i interesująco, że po kilku zdaniach po prostu się w niej zatopiłam, z każdą kolejną stroną uświadamiając sobie, że to jednak nie będzie lekka lektura. Pomyślałam jednak, że przecież tytuł mówi nam, że to raczej książka o dziadku- a że ja sama dziadka nigdy nie miałam, pewnie nie dotknie mnie ona tak mocno.
Bardzo się pomyliłam.

Nie wiedziałam, że co prawda ja sama nie mam i nie miałam dziadka, ale mam przecież tatę, który dla moich synków jest właśnie takim dziadkiem, jak dziadek Oktawian z książki dla Antosia. No i miałam ukochaną babcię, która co prawda umarła kiedy wkroczyłam w dorosłość, ale do tej pory nie potrafię się z tym pogodzić i mówić o tym spokojnie. Miałam też świetne dzieciństwo a także, na szczęście, nie wyrzuciłam z siebie wspomnień i emocji które mi wtedy towarzyszyły- dlatego potrafię wczuć się zarówno w sytuację dziecka, jak i mamy- gdyż to nią przecież przede wszystkim teraz jestem. Z tych wszystkich powodów książkę tę dosłownie przepłakałam. Poważnie, nawet jeśli niby nic się nie działo, po prostu Antoś świetnie spędzał czas z dziadkiem albo... nie, więcej nie napiszę, bo znowu zaczynam płakać.
Jeśli czytaliście kiedyś książkę "Tato" Williama Whartona, to być może skojarzy się Wam ona z tą pozycją. Silnie działa na emocje i pokazuje, co z pełnego życia i radosnego człowieka potrafi zrobić choroba. Choć tutaj wszystko jest napisane delikatnie, z perspektywy dziecka- chyba "najmocniejszym" wątkiem jest wspomnienie Antosia jak babcia Todzia opowiadała o ukręcaniu głów kurom, które zresztą bardzo kochała. Po prostu życie na wsi. Czasem smutne, czasem wesołe, po prostu prawdziwe, pracowite, pełne trosk i miłości- życie...
Dzięki Antosiowi pięknie możemy obserwować błędy popełniane przez dorosłych, ale także to, że nikt nie uczy nas bycia dorosłymi i mama i tata to po prostu ludzie którzy dorośli, ale czy w sercach bardzo się zmienili? Przytłoczeni przez poczucie winy, obowiązki, pracę, zmartwienia, troskę o najbliższych... Ta książka porusza tak wiele czułych strun...


Emocje dziecka są prawdziwe i maluch wszystkiemu się dziwi, próbuje zrozumieć świat, a że dorośli nie zawsze są wobec niego szczerzy i chętni do rozmowy, często się nawzajem nie rozumieją... Dlatego nie dziwię się, że Antoś tak uwielbiał towarzystwo dziadka Oktawiana- traktowanego przez dorosłych jakby był lekko szurnięty. Dziadek Oktawian był wspaniały i marzę o tym, żeby taką osobę w jakiejkolwiek postaci- starszego brata, babci, wujka, sąsiadki, miało w swoim dzieciństwie każde dziecko.
Dla mnie takim dobrym duchem, co uświadomiłam sobie podczas czytania, był właśnie mój tata- stąd dziadek Oktawian miał dla mnie jego twarz- jedyne czego mu brakuje to domu na wsi i czereśniowego drzewa. Ale to nie przeszkadza moim maluchom w tym by uwielbiać go tak jak swojego dziadka uwielbiał Antoś. A Wojtuś i Krzyś mają w dodatku cały pakiet dziadków, a nawet pradziadków.
Dziadek Oktawian w tej książce umiera. Tak jak umiera babcia Todzia, przed dziadkiem, właściwie na początku książki. Rodzice strasznie się kłócą, wręcz rozstają, i pojawia się mnóstwo innych smutnych, czasem trochę strasznych rzeczy. Może bardziej niezrozumiałych niż strasznych dla dziecka, ale niezwykle trudnych dla dorosłego, dla całej rodziny. Mimo to, jak to w życiu, są również momenty wesołe i zapadające w pamięć, a także niosące nadzieję- bo przecież babcia Todzia po śmierci stała się gęsią, a dziadek Oktawian drzewem czereśniowym...
Najważniejsza refleksja po przeczytaniu tej książki jest chyba taka, żeby pozwolić dzieciom być dziećmi i być dla nich dobrymi i uważnymi. Znaleźć dla nich czas, cieszyć się z nich, z tego, że są. Kochać je. I siebie nawzajem. Doceniać to, co się ma. I nie zabierać starszemu człowiekowi przyrody i jego świata w poczuciu, że to dla jego dobra, że go ratujemy. Mnie chciało się krzyczeć z bezsilności kiedy zamknęli dziadka Oktawiana w białym domu. I opis jedzenia przez niego czereśni uderzył we mnie chyba najmocniej.

Nie wiem czy są rodzice którzy dają radę przeczytać tę książkę swoim dzieciom bez wylania wiadra łez. Ja bym nie potrafiła. Pozycja ta dedykowana jest raczej starszakom, myślę że w wieku około 9 lat- i choć dzieci w tym wieku potrafią już samodzielnie czytać, uważam, że treść tę należy z nimi bezwzględnie omówić, gdyż naszpikowana jest niesamowitymi emocjami- choć ubranymi w codzienność... A może przy okazji opowiedzieć o swoich wspomnieniach z dzieciństwa, o dziadkach... Mam nadzieję, że stanie się ona dobrym pretekstem do wielu mądrych i wzruszających rozmów, odwiedzin lub chociażby rozmowy telefonicznej...
Dorośli dzięki tej książce mają szansę znów wejść w skórę dziecka i spojrzeć na świat z dwóch perspektyw. To nie zawsze łatwa sprawa. Ale jestem pewna, że od czasu do czasu każdy z nas powinien to robić.
Z okazji nadchodzących Świąt nie mogę życzyć Wam nic lepszego niż sięgnięcie po tę książkę. Nawet jeśli macie małe dzieci lub nie macie ich wcale to zaszyjcie się w jakimś kącie i przeczytajcie. Wtedy żadne życzenia nie będą już potrzebne- sami najlepiej będziecie wiedzieli co zrobić.
Powodzenia.